„Przyjaciółka” nie była moim pierwszym spotkaniem z B.A. Paris, ale zdecydowanie była powrotem do gatunku, którego bardzo mi brakowało – thrillerów psychologicznych. W trakcie czytania przypomniałam sobie, jak szybko i przyjemnie można wsiąknąć w historię pełną sekretów, niedopowiedzeń i atmosfery niepokoju.
Czy ta książka to jedna z najlepszych w dorobku autorki? Po lekturze mam kilka przemyśleń, które poznasz w tej recenzji.
Pamiętam, jak na ostatnim przed obroną licencjatu egzaminie z polonistyki trafiłam na pytanie o Solaris Lema. Totalnie nie czułam tematu, byłam przemęczona, ogarniałam milion rzeczy naraz i, nie ukrywajmy – leciałam głównie na opracowaniach. Wtedy nie zdałam. W wakacje, przygotowując się do poprawki, zaczęłam przynajmniej czytać streszczenia i fragmenty, żeby coś więcej z tego wynieść. Traf chciał, że na poprawie znów Solaris – tylko tym razem poszło już na tyle dobrze, że zdałam. Obiecałam sobie wtedy, że kiedyś wrócę do tej książki na spokojnie. Bez presji, bez punktów ECTS nad głową.
O czym właściwie jest to „Solaris”?
Oficjalnie: naukowcy badający dziwną planetę, pokrytą żywym oceanem, który zachowuje się jak obca forma inteligencji. Nieoficjalnie: emocjonalny escape room, w którym Lem zamyka człowieka z jego lękami, traumami i niezdolnością do zrozumienia czegokolwiek poza własnym nosem.
Kris Kelvin ląduje na stacji badawczej, a tam chaos, niepokój i... pojawiające się postaci z przeszłości. Brzmi jak początek thrillera psychologicznego? Trochę tak. Ale zamiast rozwiązywać zagadki, dostajemy filozoficzne rozkminy o poznaniu, egzystencji i samotności. Z małą ilością akcji, za to z dużą dawką: „A może to wszystko jest o mnie?”.
Co właściwie cenię w „Solaris”?
Największe wrażenie zrobił na mnie… ocean. Tak, brzmi absurdalnie, ale serio – ta bezosobowa masa, która nie mówi, nie pisze, nie mruga znacząco oczami jak bohaterowie ambitnych seriali – potrafi więcej, niż niejeden bohater najlepszej powieści. Ocean na Solaris to nie „kosmiczna ciekawostka”, to gigantyczna metafora: dla niepoznawalnego, dla Inności, z którą nie potrafimy wejść w żaden dialog. I to przeraża. Nie dlatego, że jest groźny. Tylko dlatego, że jest kompletnie poza zasięgiem ludzkiego rozumienia.
To w ogóle chyba największa siła tej książki – Lem z chirurgiczną precyzją rozbiera człowieka z iluzji, że wszystko da się opisać, zbadać, sklasyfikować. Bohaterowie próbują. I kończą w rozsypce. A ja jako czytelniczka miałam nieodparte wrażenie, że to nie ocean ich analizuje – tylko oni sami toną we własnych głowach.
Jeśli miałabym znaleźć słowo-klucz do tej powieści, byłaby to niemożność: porozumienia, poznania, bycia pewnym czegokolwiek. Nawet samych siebie. Ta refleksja przyszła powoli, jakby z pewnym opóźnieniem, dopiero po czasie.
Na początku książka bardzo wciągała, tak że żałowałam, że nie przeczytałam jej wcześniej. Jednakże dwa ostatnie rozdziały bardzo mnie zawiodły. Nie pasowały mi do reszty. Zakończenie nie wywarło na mnie żadnego wrażenia, czytałam je na siłę, bo trochę było mi szkoda, że tyle przeczytałam i miałabym nie dokończyć.
Co zgrzytało?
Na początku książka bardzo wciągała, tak że żałowałam, że nie przeczytałam jej wcześniej. Jednakże dwa ostatnie rozdziały bardzo mnie zawiodły. Nie pasowały mi do reszty.Lem, zamiast zaserwować jakąkolwiek kulminację, rozmywa wszystko w metafizyce i melancholii. Nie oczekiwałam happy endu ani „uratowania świata”, ale jakieś konkretne domknięcie byłoby miło widziane. A tak – zostaje pustka. I nie mówię tu o tej literackiej, tylko o czytelniczym zawieszeniu, które sprawia, że odkładasz książkę i czujesz się trochę, jakby cię oszukano.
Do tego dochodzą postaci – a właściwie ich niedobór. Kris Kelvin ma jakiś psychiczny rys, da się w nim coś odczytać, ale reszta? Jakby Lem ich zarysował ołówkiem, a potem zapomniał dokończyć. Trochę szkoda, bo ten cały dramat psychiczny mógłby naprawdę wybrzmieć mocniej, gdyby miał solidniejsze oparcie w bohaterach z krwi i kości.
Czy ja po prostu nie jestem „za głupia na Lema”?
Być może. Ale z biegiem czasu zaczynam rozumieć, że z „Solaris” to nie jest kwestia intelektu, tylko rezonansu. To książka, która nie krzyczy, tylko szepcze – i to w języku, który trzeba dopiero w sobie odkryć. Kiedy pierwszy raz miałam z nią kontakt – przed obroną licencjatu, zestresowana i zasypana innymi tekstami – była dla mnie jak obca planeta. Nieczytelna, chłodna, odpychająca. Wtedy nie zdałam egzaminu.
Rok później, już bez presji, wróciłam. I choć nadal nie poczułam się przez nią zaproszona, to przynajmniej zrozumiałam jedno: Lem nie pisze po to, żeby go lubić. Pisze po to, żeby się zatrzymać. I pomyśleć.
Czy teraz rozumiem „Solaris”?
Nie do końca. Ale może właśnie o to chodzi.
Lem napisał książkę, która odmawia bycia zrozumianą. I nie dlatego, że jest niezrozumiała – tylko dlatego, że dotyka czegoś, co wymyka się słowom: obcości, niepoznawalności, samotności, pamięci.
To nie jest science fiction typu Star Wars. To raczej filozoficzna medytacja o tym, jak bardzo nie jesteśmy w stanie zrozumieć innych... ani siebie.
Podsumowując:
„Solaris” to nie jest książka na jeden wieczór. To książka, którą się czyta długo, myśli się o niej jeszcze dłużej, a zrozumie... być może nigdy w pełni. Jednak może właśnie o to chodzi. Bo nie czyta się jej z wypiekami na twarzy. Ona raczej patrzy na ciebie z chłodnym dystansem i pyta: „I co, naprawdę myślisz, że wszystko da się zrozumieć?”
Masz już dość poradników, które krzyczą z okładki „Zmień życie w 7 dni”? Książek, które traktują Cię jak projekt do naprawy albo niekończące się zadanie do wykonania? To weź głęboki oddech. I sięgnij po „Lowizm” Filipa Cembali – książkę, która nie wywrzeszczy Ci planu na sukces, tylko... szepnie, że możesz po prostu być.
To nie jest klasyczny poradnik. To czuły manifest zmęczonych ludzi. I pewnie dlatego nie spodoba się każdemu. Ale jeśli jesteś na tym etapie życia, że nie chcesz już „więcej, szybciej, lepiej” – to możliwe, że właśnie znalazłaś coś dla siebie.
Kim jest Filip Cembala?
Jeśli jeszcze go nie kojarzysz aktor, wokalista, poszukiwacz ulgi, twórca #lowizmu i @slowosiemnabawi. Nie udaje guru. Nie stawia się ponad Tobą. Raczej siada obok i mówi: „Znam ten chaos. Możemy chwilę pomilczeć?”
Lowizm to niecoachingowy poradnik dla tych, co mają dość bycia „projektem”
Filip Cembala nie sprzedaje obietnic typu: „obudź w sobie gigalidera”. On raczej mówi: „połóż się, oddychaj, odpuść”. I choć brzmi to banalnie, to w praktyce... może być rewolucyjne. Może właśnie dlatego zadziała. Szczególnie jeśli ostatnio żyjesz z zaciśniętą szczęką i spisem celów jak z Excela, którą otwierasz częściej niż Spotify.
Cytaty, które wbijają się w głowę mocniej i zostają dłużej niż niejedna terapia:
- „Nie bierz się w garść, weź się w ramiona”.
- „Odpierdol się od siebie”.
- „Nie wstydź się prosić o poMOC”
Prosto? Tak. Banalnie? Tylko na pierwszy rzut oka.
To słowa, które potrafią otworzyć coś w człowieku – i to czasem mocniej niż cała sesja coachingowa.
Dla kogo jest ta książka?
-
Dla wrażliwców, introwertyków i tych, co już byli „silni” zbyt długo.
-
Dla osób między jedną terapią a drugą kawą.
-
Dla tych, co szukają nie sukcesu, tylko spokoju.
A dla kogo nie?
-
dla fanów checklist, konkretów i szybkich rozwiązań,
-
dla tych, co kochają formuły: „5 kroków do zmiany życia”,
-
dla ludzi, którzy nie lubią, gdy książka zamiast odpowiedzi... zadaje pytania.
Serio – tu nie znajdziesz gotowców. Znajdziesz przestrzeń.
Co mi dała? A co zabrała?
Dała:
- ulgę bez wyrzutów sumienia
- nowe spojrzenie na granice i czułość
- zgodę na bycie nieperfekcyjną wersją siebie
Zabrała:
- potrzebę ciągłego udowadniania swojej wartości
- iluzję, że „wszystko można ogarnąć, jeśli tylko się postarasz”
Styl pisania? Połączenie filozofa z podcasterem
Język momentami bywa przegadany, czasem poetycki, momentami przypomina podcast stand-upowego filozofa. I... to działa. Chociaż nie jest dla każdego, ale dla tych, którzy potrzebują miękkich słów w twardym świecie – idealnie.
To książka, która nie ma odpowiedzi. Ma pytania.
I to może być jej największa siła – oraz największe ryzyko. Bo jeśli liczysz na złotą formułę, to jej tu nie ma. Ale jeśli chcesz po prostu przez chwilę nie czuć presji – to może być strzał w dziesiątkę.
Podsumowanie – czy warto?
Tak, jeśli chcesz poczuć, że nie musisz robić „więcej”, żeby zasługiwać.
Nie, jeśli Twoje życie to projekt zarządzany w Trello.
Tak, jeśli potrzebujesz książki, która zamiast stawiać Ci poprzeczkę, podaje rękę.
Lowizm – książka o czułości, która zostaje
To nie jest książka, którą połkniesz i odhaczysz. To raczej coś, do czego wrócisz – może nawet wtedy, gdy nie będzie Ci się chciało „pracować nad sobą”.
Bo Lowizm to nie poradnik. To przypomnienie, że możesz po prostu być. I że to wystarczy.
PS. Tak jestem bigosem ludzkim
W literackim świecie, który zbyt często powiela schematy i gubi duszę, Cień wiatru to powiew świeżego (choć dusznego) powietrza. To nie jest zwykła powieść. To doświadczenie, które zostaje z Tobą na długo po odłożeniu książki. A może już na zawsze?
Jeśli miałabym wskazać jedną książkę, która zasługuje na miano „lektury życia”, bez wahania postawiłabym na tę. Nie dlatego, że sprzedała się w milionach egzemplarzy – to tylko statystyka. Bo nie chodzi o to, ile osób ją przeczytało. Chodzi o to, ilu czytelników ona wybrała.
Cmentarz Zapomnianych Książek – punkt bez powrotu
Wszystko zaczyna się jak w baśni. Dziesięcioletni Daniel, zabrany przez ojca do tajemniczej, ukrytej w Barcelonie biblioteki, instynktownie wybiera zapomnianą powieść Juliana Caraxa – Cień wiatru. I to nie przypadek. W świecie Zafóna książki nie czekają na byle kogo. One wybierają.
Ten moment to początek wielopiętrowej historii – pełnej sekretów, luster, obsesji i niepokojącej bliskości między literaturą a życiem. Daniel z każdą stroną zagłębia się w przeszłość Caraxa, jednocześnie przy tym buduje własną tożsamość. Fikcja? A może lustro?
Barcelona, jakiej nie znasz – zmysłowa, liryczna, złowieszcza
Jednym z największych bohaterów tej książki jest… samo miasto. Barcelona Zafóna to nie tylko scenografia, to żywa, oddychająca postać. Duszna i poetycka. Mroczna i piękna. Zafón nie pisze opisów – on maluje je słowami. Brukowane uliczki pachną deszczem i kurzem starych księgarni, a cienie przeszłości czają się za każdym rogiem.
To miasto kontrastów: piękno i brzydota, przepych i nędza, światło i cień. I właśnie ta atmosfera – zmysłowa i metafizyczna zarazem – sprawia, że historia żyje długo po przeczytaniu ostatniej strony.
Fabuła jak labirynt emocji
Nie da się streścić tej książki w kilku zdaniach – i całe szczęście. Thriller, romans, dramat psychologiczny, powieść inicjacyjna, gotycka baśń i melancholijna przypowieść o utraconych marzeniach – Cień wiatru to wszystko na raz.
Każdy trop prowadzi do kolejnej tajemnicy. Każda postać odsłania inną wersję prawdy. Daniel z czasem traci niewinność, zakochuje się, błądzi, obsesyjnie szuka odpowiedzi i mierzy się z pytaniami, na które nie każdy ma odwagę odpowiedzieć. To książka, która wciąga jak kryminał i zostaje w duszy jak poezja.
Bohaterowie z krwi, kości i blizn
Zafón nie tworzy postaci – on ich przywołuje. Daniel, młody i jeszcze nieukształtowany, toczy wewnętrzną walkę, której nie widać na pierwszy rzut oka. Julian Carax – cień i lustro Daniela – to postać bolesna, skomplikowana, obsesyjna. Są jak dwa bieguny tej samej duszy.
Ale to Fermín Romero de Torres kradnie serca. Błyskotliwy, lojalny, zabawny – jego obecność przypomina, że nawet w najciemniejszych historiach musi być światło. Bez niego ta opowieść byłaby nie do zniesienia. Dzięki niemu – jest prawdziwa.
Miłość, literatura i ich cena
„Cień wiatru” to nie tylko opowieść o książkach. To powieść o ich mocy – uzdrawiającej i niszczącej. O miłości, która może ocalić albo wypalić do cna. O przeszłości, która nie odpuszcza. O duszach, które szukają sensu między wersami.
To książka pełna cytatów, które zaznaczasz, wypisujesz, zapamiętujesz. Styl Zafóna balansuje między liryką a klarownością, między emocją a narracyjną dyscypliną. Ani razu nie gubi tempa. A jednak daje ci czas, by poczuć każde słowo.
Dla kogo jest ta książka?
Dla tych, którzy kochają książki. I dla tych, którzy kiedyś je kochali, ale o tym zapomnieli. Dla ludzi, którzy chcą czegoś więcej niż tylko rozrywki – którzy w literaturze szukają sensu, emocji i odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zadali.
Dlaczego warto przeczytać?
- Bo to opowieść, która zmienia sposób patrzenia na literaturę.
- Bo pokazuje, że książki wybierają nas – nie odwrotnie.
- Bo Barcelona Zafóna to jedno z najpiękniejszych literackich miejsc XX wieku.
- Bo to książka o stracie, miłości, pamięci i poszukiwaniu siebie.
- Bo zostaje w tobie jak cień. Jak pocałunek. Jak ostatni list.
Czy ta książka właśnie Cię wybrała?
„Cień wiatru” to nie jest lektura na jeden wieczór. To podróż, po której nic już nie smakuje tak samo. Jeśli czujesz, że ta historia zaczyna za Tobą chodzić – nie ignoruj tego. W świecie Zafóna to nie Ty wybierasz książkę. To książka wybiera Ciebie. Może właśnie teraz?
Madame Monday po dorosłemu, czyli książka, która mówi: ogarnij się… ale po swojemu. Jeśli myślisz, że przeczytałaś już wszystkie poradniki świata, masz w małym palcu „wewnętrzne dziecko”, „granice” i „dojrzałość emocjonalną”, to mam dla Ciebie złą (i dobrą) wiadomość.
Zła: nadal możesz być tylko teoretykiem. Dobra: ta książka robi z tym porządek – bez owijania w bawełnę.
„Madame Monday – po dorosłemu” autorstwa Joanny Flis to nie kolejny modny poradnik z Instagrama. To pozycja, która cię ustawia w pionie, ale nie robi tego przemocowo. Przeciwnie – z empatią, konkretem i bezpretensjonalnym stylem.
Jak obudzić w sobie Dojrzałego Dorosłego? Jak żyć dobrze i z poczuciem sensu? Kiedy sięgać po wolność, a jednocześnie zachowywać się odpowiedzialnie? Jak godzić się z tym, czego nie mamy, i doceniać to, czym jesteśmy szczodrze obdarzeni? Często pytamy i szukamy odpowiedzi, gubiąc się w natłoku teorii, praktyk i psychologicznych nowinek.
Czy istnieją książki, które powinno się znać, ale które niekoniecznie da się polubić? "Jądro ciemności" Josepha Conrada to bez wątpienia jedna z najważniejszych powieści o kolonializmie, moralności i ludzkiej naturze. Przez wielu uznawana za arcydzieło, wciąż inspiruje dyskusje o imperializmie i brutalności cywilizacji Zachodu. Ale czy rzeczywiście zasługuje na ten status? Czy jej przesłanie jest nadal aktualne?
Podróż w głąb dżungli… i w głąb ludzkiej natury
Fabuła powieści skupia się na losach Marlowa, który podejmuje się misji odnalezienia Kurtza – tajemniczego agenta kolonialnego, o którym krążą legendy. Podróż przez rzekę Kongo okazuje się czymś więcej niż tylko ekspedycją – to metaforyczna podróż w głąb ludzkiej psychiki i moralnego chaosu.
Jednak mimo tego wielkiego potencjału, czytanie tej książki było dla mnie drogą przez mękę. Styl Conrada jest ciężki, pełen długich, skomplikowanych zdań i opisów, które momentami wydają się zbędne. Wątki się plączą, rzeczywistość miesza się z halucynacjami, a Marlow jako narrator bardziej relacjonuje, niż angażuje.
Kurtz – geniusz czy szaleniec? A może tylko widmo?
Dla wielu czytelników Kurtz to jedna z najbardziej fascynujących postaci literackich – uosobienie nieograniczonej władzy i jej destrukcyjnej siły. Dla mnie jednak był bardziej mitem niż realną postacią. Czy w ogóle istniał, czy był jedynie wytworem wyobraźni Marlowa?
Z drugiej strony Kurtz wydaje się alegorią tyranów i kolonizatorów, którzy bez zahamowań niszczyli lokalne społeczności w imię „cywilizacji”. Jego słynne słowa „Zgroza! Zgroza!” można interpretować na wiele sposobów, ale szczerze mówiąc – nie wywarły na mnie większego wrażenia.
Czy „Jądro ciemności” to książka, którą warto przeczytać?
Jeśli lubisz głębokie analizy, metafory i tematykę kolonializmu – spróbuj. Jeśli szukasz wciągającej fabuły i przejrzystej narracji – możesz się rozczarować.
Jeśli interesujesz się historią Kaszub i ich mieszkańcami, to „Dola młodego Skowrona” na pewno Cię zainteresuje. Jest to książka, po którą warto sięgnąć. Powieść autorstwa Stefana Fikusa, która doskonale oddaje realia życia Kaszubów w okresie międzywojennym oraz wojennym. To autentyczna, wzruszająca opowieść o walce z przeciwnościami losu i poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. Została napisana z pasją i dbałością o detale, prezentując autentyczne życie mieszkańców Kaszub w burzliwych czasach.
„W stronę Swanna” to pierwsza część cyklu W poszukiwaniu straconego czasu, który na zawsze zmienił sposób pojmowania literatury XX wieku. W tej powieści Marcel Proust łączy głęboką analizę psychologiczną, obserwacje społeczne i refleksje filozoficzne, tworząc dzieło pełne wielkich ambicji i literackiej erudycji. Ale czy te wszystkie pochwały są zasłużone? Przed próbą odpowiedzi warto przyjrzeć się wrażeniom, jakie pozostawia lektura.
Oniryczna przestrzeń – sen czy jawa?
Już pierwsze strony książki wprowadzają nas w świat, gdzie granica między snem a rzeczywistością jest niezwykle płynna. Narracja z perspektywy dziecka, które później przekształca się w dorosłego człowieka, sprawia, że każda scena staje się wielką, literacką iluzją. Proust zabiera nas do rzeczywistości, która zdaje się być równie prawdziwa, co nieuchwytna. Jednak dla niektórych czytelników, jak ja, ta oniryczność może być przytłaczająca. Czasami miałam wrażenie, że trudno jest rozpoznać, co z tej historii jest naprawdę, a co tylko snem czy wyobrażeniem bohatera.
Magdalena – symbol czy rozwlekły monolog?
Z pewnością jedną z najbardziej pamiętnych scen w literaturze jest moment, w którym bohater zanurza magdalenkę w herbacie. To wybitna metafora niezamierzonej pamięci, gdzie zapach i smak przywołują wspomnienia. Dla wielu jest to prawdziwe arcydzieło, ale dla mnie… no cóż, może nie mam wystarczającej wrażliwości, by docenić tę nostalgię. Rozwleczony opis tego prostego gestu, który ciągnie się przez kilka stron, dla mnie był przytłaczający. A może po prostu brakuje mi cierpliwości, by zrozumieć, jak wielką wartość niesie ze sobą ten moment.
Styl Prousta – poetycka uczta czy literackie wodolejstwo?
Nie można zaprzeczyć, że Proust opanował sztukę kwiecistego pisania. Jego zdania potrafią ciągnąć się na pół strony, a opisy przyrody i nastrojów są pełne detali, które mogłyby konkurować z obrazami impresjonistów. Ale tu pojawia się problem – dla współczesnego czytelnika takie długie, rozwlekłe frazy mogą być naprawdę nużące. Powtórzenia, filozoficzne wtręty i dygresje sprawiają, że momentami czułam się bardziej zmęczona niż zafascynowana. Niestety, choć Proust ma niebywałą erudycję, jego powieść bywa męcząca i przytłaczająca.
Fabuła – kruchy szkielet ukryty w morzu słów
Jeśli spodziewasz się wyrazistej fabuły, to „W stronę Swanna” może cię rozczarować. To bardziej zbiór impresji, wspomnień i emocji, niż klasyczna powieść z wyraźnie zarysowaną akcją. Wraz z upływem stron, fabuła wydaje się coraz mniej istotna. Mimo literackiego kunsztu całość traci na sile.
Dla kogo jest ta książka?
Jeśli cenisz literaturę wymagającą, pełną filozoficznych rozważań, subtelnych analiz emocji i psychologii postaci, Proust z pewnością trafi w Twój gust. Jeśli jednak preferujesz książki z wyraźną akcją, prostym językiem i większą dynamiką, możesz poczuć się zawiedziony. To lektura, która wymaga zaangażowania – bez tego łatwo się w niej pogubić.
Podsumowanie – zachwyt czy rozczarowanie?
W stronę Swanna to książka, która dla jednych będzie prawdziwym arcydziełem, a dla innych – nużącą opowieścią pełną słów, słów i jeszcze raz słów. Choć Proust wykazuje ogromną erudycję, jego powieść – zwłaszcza w pierwszych częściach – może przytłoczyć współczesnego czytelnika. Zdecydowanie dostrzegam jej literacką wartość, ale nie potrafię wznieść się na wyżyny zachwytu, jak tego oczekiwałby ode mnie mój wykładowca na polonistyce. Może kiedyś wrócę do tej książki z innym nastawieniem, ale na razie, po tej lekturze, czuję się bardziej zmęczona niż zafascynowana.
👉 A Ty? Czytałeś/-aś W stronę Swanna? Jakie są Twoje wrażenia? Podziel się swoimi przemyśleniami w komentarzu!
Dlaczego warto przeczytać „7 nawyków skutecznego działania”?
„7 nawyków skutecznego działania” Stephena R. Coveya to książka, która bez wątpienia zasługuje na miano klasyki literatury rozwojowej. Nie jest to typowy poradnik, który obiecuje szybkie efekty. To raczej filozofia życia, oparta na uniwersalnych zasadach, które pomagają osiągać wewnętrzny spokój, budować trwałe relacje i efektywnie zarządzać sobą oraz swoim czasem.
Już sam tytuł sugeruje, że mamy do czynienia z czymś więcej niż z jednorazową lekturą. Covey podkreśla, że prawdziwa zmiana wymaga pracy nad sobą i nie jest procesem ani szybkim, ani łatwym. Zmiana ta zaczyna się od wewnątrz i obejmuje zarówno naszą mentalność, jak i nasze codzienne nawyki.
Najważniejsze lekcje z książki
Proaktywność i odpowiedzialność za własne życie
Najważniejsze lekcje, które wyniosłam z tej książki, to przede wszystkim znaczenie proaktywności, empatii oraz koncentracji na priorytetach. Covey przekonuje, że musimy przejąć odpowiedzialność za swoje życie. Proaktywność to nie tylko umiejętność działania z wyprzedzeniem, ale także świadomość, że nasze decyzje mają wpływ na naszą przyszłość. Dzięki tej książce lepiej zrozumiałam, że warto skupiać się na tym, co możemy kontrolować, zamiast tracić energię na rzeczy, na które nie mamy wpływu.
Empatyczne słuchanie – klucz do budowania relacji
Kolejna cenna lekcja to zasada empatycznego słuchania. Covey zwraca uwagę, że aby budować wartościowe relacje, musimy nauczyć się słuchać innych z pełnym zrozumieniem. Często popełniamy błąd, próbując jedynie przekonać innych do swojego punktu widzenia, zamiast naprawdę zrozumieć ich potrzeby i obawy. Covey radzi, by najpierw starać się zrozumieć, a dopiero potem być zrozumianym.
Zaczynaj z myślą o końcu – świadome planowanie
Jednym z najważniejszych nawyków, które Covey opisuje, jest również „Zaczynaj z myślą o końcu”. To podejście pomaga mi w codziennym planowaniu. Dzięki temu zawsze mam na uwadze ostateczny cel swoich działań, co sprawia, że podejmuję bardziej świadome i przemyślane decyzje. Planowanie projektów czy realizowanie celów staje się prostsze, gdy wiem, jaki efekt końcowy chcę osiągnąć.
Rób najpierw to, co najważniejsze – zarządzanie czasem
Podoba mi się również podejście Coveya do zarządzania czasem. Jego koncepcja „Rób najpierw to, co najważniejsze” przypomina o tym, by nie tracić energii na rzeczy pilne, ale mało istotne. To nauka o tym, jak odróżniać ważne zadania od tych, które tylko sprawiają wrażenie pilnych. Dzięki temu łatwiej jest ustalać priorytety i skupić się na rzeczach, które naprawdę mają znaczenie.
Myślenie w kategoriach wygrana-wygrana
Covey wprowadza również koncepcję myślenia w kategoriach wygrana-wygrana. To idea poszukiwania rozwiązań, które przynoszą korzyści wszystkim zaangażowanym stronom. Zrozumiałam, że takie podejście nie tylko buduje lepsze relacje z innymi, ale także zwiększa efektywność współpracy.
Bankowe Konto Emocji – dbanie o relacje
Jednym z bardziej inspirujących fragmentów książki jest ten o „Bankowym Koncie Emocji”. Autor porównuje nasze relacje do konta bankowego, na które wpłacamy i z którego możemy wypłacać emocjonalne zasoby. Empatia, zrozumienie, zaufanie — to wszystko są wpłaty na to konto. Dbanie o nie przynosi efekty w postaci lepszej komunikacji i głębszych relacji.
Refleksje i inspiracje
Covey nie obiecuje łatwego sukcesu ani prostych rozwiązań. Wskazuje raczej na potrzebę pracy nad sobą, swoich przekonaniach i nawykach. Książka wymaga wysiłku intelektualnego, ale właśnie to sprawia, że jest tak wartościowa. Nie jest to pozycja, którą można szybko przeczytać i odstawić na półkę. To książka do studiowania, praktykowania i powracania do niej.
Choć momentami można odnieść wrażenie, że Covey używa zbyt wielu odniesień do religii, filozofia, którą przedstawia, jest uniwersalna i ponadczasowa. Jego tezy są poparte przykładami z życia codziennego, co sprawia, że łatwiej można je odnieść do własnych doświadczeń.
Podsumowanie
„7 nawyków skutecznego działania” to książka, która inspiruje do głębokich refleksji nad własnym życiem. Covey pomaga zrozumieć, że prawdziwa zmiana zaczyna się od naszego sposobu myślenia i nawyków. To pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce świadomie kierować swoim życiem, budować wartościowe relacje i osiągać cele w sposób zgodny z własnymi wartościami.
Dla mnie osobiście książka ta stała się inspiracją do pracy nad sobą. Zrozumiałam, że sukces nie polega na szybkim osiąganiu celów, ale na budowaniu trwałych fundamentów, które pozwalają na długofalowe efekty. Zdecydowanie polecam ją wszystkim, którzy pragną skutecznie zarządzać sobą w czasie, budować zdrowe relacje i żyć w zgodzie z własnymi wartościami. To książka, do której z pewnością będę wracać, by na nowo odkrywać jej mądrości i praktyczne wskazówki.
29.12.24
„Bracia Karamazow” Fiodora Dostojewskiego - głębokie przemyślenia czy literacka telenowela?
„Bracia Karamazow” Fiodora Dostojewskiego zdecydowanie należy do klasyków literatury rosyjskiej, jak i światowej. Powieść uznawana jest przez wielu cenionych krytyków za jedno z najważniejszych dzieł autora, takich jak: „Zbrodnia i kara” czy „Biesy”.
W centrum powieści „Bracia Karamazow” znajduje się temat ojcobójstwa, które znacznie wpływa i odbija się na losach trzech braci. Każdy z bohaterów, dręczony poczuciem winy, próbuje odnaleźć swoje miejsce w skomplikowanym świecie Karamazowów. Dostojewski należy do grona pisarzy, którzy znani są z głębokich analiz ludzkich dusz. W tej książce porusza on fundamentalne pytania o istnienie wolnej woli, Boga, zła i miłości.
Powieść pełna jest filozoficznych i psychologicznych rozważań, co może sprawiać wrażenie nużącej dla niektórych czytelników.
Narracja obfituje w monologi i głębokie refleksje, które mogą być trudne do przyswojenia, zwłaszcza dla osób, które nie miały wcześniej styczności z twórczością Dostojewskiego. Mimo to książka zdobyła uznanie wybitnych myślicieli, takich jak Zygmunt Freud i Albert Einstein, uznających ją za jedno z najważniejszych dzieł literatury światowej.Fabuła „Braci Karamazow” jest złożona i pełna wątków, jednak nieco rozwleczona. Dialogi często przypominają bardziej monologi, co może męczyć czytelnika. Akcja zatrzymuje się na dłuższe chwile, by dać miejsce filozoficznym dywagacjom. Dla wielu właśnie to stanowi największą wartość tej książki – możliwość zagłębienia się w rozważania nad istotą człowieczeństwa i moralnymi dylematami.
„Bracia Karamazow” to powieść, która może wzbudzać mieszane uczucia.
Dla jednych będzie to arcydzieło literatury, dla innych nudna i przestarzała lektura. To dzieło, które wymaga od czytelnika zaangażowania i otwartości na filozoficzne i psychologiczne wątki. Choć nie każdy może docenić tę książkę w młodym wieku, warto dać jej szansę później, gdy życiowe doświadczenie pozwoli na pełniejsze zrozumienie jej przesłania.Fabuła, mimo obecności wątku kryminalnego, była dla mnie dość nużąca. Nie jestem fanką opowieści o codziennych, ludzkich problemach, a ów wątek kryminalny też mnie nie zafascynował, gdyż był do przewidzenia. Dialogi przypominają bardziej monologi, co jeszcze bardziej męczy, aż czasami można zapomnieć, że w danej scenie występują dwie postacie, a nie jedna.
Na tym tle warstwa moralno-egzystencjalna książki przypominała mi połączenie „Szansy na sukces” z „Sukcesją” w XIX-wiecznej Rosji. Choć moralno-egzystencjalne wstawki i ich powaga mogą zaskakiwać, są one starannie wplecione w fabułę. Każdy krok bohaterów oraz ich dialogi są pełne głębokiej refleksji, co sprawia, że lektura staje się wyzwaniem, wymagającym skupienia i otwartości na złożoność ludzkiej duszy. Może kiedyś wrócę wzbogacona o życiowe doświadczenie i docenię to dzieło bardziej.
Może wybitną znawczynią literatury nie jestem albo po prostu nie jestem na odpowiednim etapie życia. Jednakże „Bracia Karamazow” to dla mnie nic innego jak literacka telenowela.
Oczekiwałam głębszych refleksji i wyniesienia z tej książki wartościowych przemyśleń, a zmagałam się jedynie z rozwlekłymi miłosnymi perypetiami. Aleksy jest jedyną postacią, którą można było polubić – wrażliwiec przyciągający wrażliwca. Książka wydaje się męcząca i długa, a głębszego sensu, nad którym niektórzy się zachwycają, po prostu nie widzę ani nie czuję. Jest to zdecydowanie książka z półki „przeczytane, odhaczone i nigdy więcej do tego nie wracajmy”, choć może kiedyś przeczytam ją ponownie i zmienię zdanie na jej temat.Stephen King, mistrz horroru, w swojej powieści „To” przenosi nas do sennego miasteczka Derry, gdzie grupa przyjaciół staje w obliczu niewyobrażalnego zła. Choć książka ma swoje mocne strony, nie brakuje jej również wad, które mogą zniechęcić niektórych czytelników.
King doskonale oddaje klimat małego, tajemniczego miasteczka, gdzie każdy zna każdego, a pod powierzchnią kryją się mroczne sekrety. Grupa przyjaciół i ich wzajemne relacje są jednym z najmocniejszych elementów powieści. Sceny, w których występują razem, są pełne emocji i przygód, co sprawia, że czyta się je z przyjemnością.
Jednak książka jest zbyt rozwlekła, z dużą ilością retrospekcji i zmian miejsc akcji, co może wprowadzać zamieszanie. Czytając ją po trochu, łatwo się pogubić, co jest teraźniejszością, a co przeszłością. Choć momenty akcji są naprawdę interesujące, szybko ustępują miejsca rozwleczonej fabule, która może nużyć. Pennywise, główny antagonista, pojawia się zbyt rzadko. Zamiast tego, na pierwszy plan wysuwają się potyczki dzieciaków z grupą Bowersa, co może rozczarować tych, którzy oczekiwali więcej konfrontacji z klaunem.
King poświęca zbyt wiele czasu na opisy postaci, które pojawiają się tylko na chwilę i nie mają większego znaczenia dla fabuły. Przykładem jest szczegółowy opis zawartości apteczki, który zamiast budować napięcie, wprowadza znużenie. Rozwiązanie zagadki „To” jest mało satysfakcjonujące, a scena w kanałach, choć nie zdegustowała, wydaje się kompletnie niepotrzebna. Powieść jest zdecydowanie za długa. Można by ją skrócić o połowę bez utraty ciągłości fabuły. Wiele dialogów i wydarzeń jest zbędnych, co sprawia, że książka momentami staje się nużąca.
Podsumowując, „To” Stephena Kinga to książka, która ma swoje momenty, ale niestety nie spełnia wszystkich oczekiwań. Atmosfera miasteczka i relacje między bohaterami są jej największymi atutami, jednak przegadana fabuła i brak równowagi w akcji mogą zniechęcić wielu czytelników.
Stephen King w swojej powieści “Bastion” przedstawia przerażającą wizję świata, w którym supernowoczesna broń biologiczna przynosi całkowitą zagładę ludzkości. Epidemia zaczyna się niewinnie, od zwykłego przeziębienia, ale szybko zamienia się w globalną katastrofę, która zmienia Ziemię w masowy grób. Ci, którzy przetrwali, muszą odnaleźć się w nowym, postapokaliptycznym świecie, pełnym niebezpieczeństw i moralnych dylematów.
Co mamy wspólnego z biegunami – prawosławnym odłamem starowierców, ludźmi, którzy zło oswajają ruchem? Ile jest w nas z biegunów? - tak brzmi fragment jednego z opowiadań w książce „Bieguni” Olgi Tokarczuk. Jest to typ autorów i powieści, po które raczej nie będę sięgać. A jeśli jednak się zdecyduję, to będzie to bardzo rzadko. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” znajduje się w tym tekście.
„Przyjaciele, kochankowie i ta wielka straszna rzecz” autorstwa Matthew Perry to niezwykle poruszająca i szczera autobiografia, która zmusza czytelnika do głębokiej refleksji. Perry, znany z roli Chandlera Binga w popularnym serialu „Przyjaciele”, wprowadza nas w swoje życie, odsłaniając prawdę, która często była zniekształcana przez media.
Ta książka to wyzwanie pt. Spróbuj się nie rozpłakać. Z jednej strony piękna, wzruszająca, ale z drugiej przerażająca, pokazująca straszną stronę Tej Strasznej Strony. Mając świadomość, że ten aktor nie żyje, jest jeszcze bardziej przerażające.
Matthew Perry nie stroni od trudnych tematów. Jego walka z uzależnieniem, począwszy od alkoholu, przez leki, a na ciężkich narkotykach kończąc, jest przedstawiona w sposób bezpośredni i bezkompromisowy. Autor nie ukrywa swoich błędów, nieudanych związków czy projektów filmowych, co czyni tę książkę jeszcze bardziej autentyczną.
Ta książka to jednak coś więcej niż tylko historia sławnego aktora. To przede wszystkim studium uzależnienia i walki z własnymi demonami. Perry pokazuje, jak trudne może być życie w świecie, gdzie musisz walczyć z najgorszą wersją samego siebie. To ważna lektura dla osób, które zmagają się z uzależnieniem lub mają w swoim otoczeniu osoby walczącej z nałogiem.




















